sobota, 30 marca 2019

Moja (nie)śmieszna historia PRAWA JAZDY


Jako, że za miesiąc minie równy rok od mojego przystąpienia do zdawania egzaminu na prawo jazdy, chciałabym opowiedzieć swoją – jak zatytułowałam – (nie)śmieszną historię. Jeżeli w najbliższym czasie macie zamiar rozpoczynać przygodę z prawem jazdy, lepiej nie czytaj tego, bo zrezygnujesz.

Zacznijmy od tego, że w ogóle nie miałam zamiaru robić prawa jazdy i gdybym nie dostała możliwości zrobienia go za darmo, nie zdecydowałabym się na to. Ale jak to? Niestety dokładnie nie powiem Wam w jakim programie moja szkoła bierze udział, jednak sponsoruje on kurs prawa jazdy, badania i pierwsze egzaminy dla 6 najlepszych osób w szkole. Dostałam się bez problemu i już nie miałam wyjścia, musiałam zmusić się i wejść do samochodu. Bardzo nie chciałam robić prawa jazdy, ponieważ od dziecka boję się zarówno samych pojazdów i dróg.

Kurs teorii oczywiście był okropnie nudny. Wykładowca (i równocześnie mój instruktor) był naprawdę w porządku, mówił z sensem i te zajęcia dużo mi pomogły przy zdawaniu teorii, jednak chodzenie na wykłady po szkole nie były dobrym pomysłem.
Po teorii nadszedł czas, by po raz pierwszy wsiąść za kierownicę. Byłam bardzo spanikowana, jednak mój instruktor okazał się być bardzo cierpliwym mężczyzną i znosił moją jazdę 10 km/h. Na samym początku jeździłam po terenie lotniska, gdzie jest wiele wąskich, rzadko używanych uliczek. Jednak po jakiś 20 minutach instruktor skierował mnie na główną drogę, co oczywiście nie odbyło się bez okropnej paniki.
Ogólnie z samą jazdą nie miałam większych problemów – instruktor narzekał tylko, że jeżdżę za wolno i za bardzo zjeżdżam na pobocze, a poza tym jazda szła mi nieźle.
Na ogół jestem dość mądrą osobą i nie mam problemów z nauką, jednak gdy mi przyszło zdać test wewnętrzny, spanikowałam. Warto zaznaczyć, że egzamin, który zdawałam w placówce, był sprzed paru lat i pytania nie były aktualne, co przyczyniło się do tego, że zdałam go za bodajże 6 razem.

Idąc na egzamin państwowy, łatwo się domyślić, że byłam w wielkim stresie. Cały wcześniejszy dzień spędziłam na robieniu testów, które z każdym kolejnym podejściem wychodziły mi gorzej. Byłam załamana! Wzięłam porządną porcję leków na uspokojenie i pojechałam do WORDu. Dłonie trzęsły mi się tak, że momentami nie mogłam trafić w odpowiednią odpowiedź. Gdy zobaczyłam jednak wynik 74/74, myślałam, że się przywidziałam. Po teorii miałam jeszcze jazdę i gdy pan Paweł zapytał, czy zdałam, stwierdziłam, że nie wiem.
Najgorsze były ostatnie dni przed egzaminem z jazdy. Byłam tak zestresowana, że podczas ostatnich godzin kursu myliłam kierunki, zapominałam zmieniać biegi i na jednym skrzyżowaniu miałam taki zawias, że nie wiedziałam, na który pas mam skręcić.
Pierwsze podejście do egzaminu było kompletną porażką. Test trwał 4 minuty! Byłam tak zestresowana, że nie spuściłam do końca hamulca ręcznego, więc samochód zgasł mi dwa razy, co równało się niezdanemu egzaminowi.
Po 10 dniach nadeszło podejście numer dwa, które w przeciwieństwie do pierwszego trwało ponad 2 godziny. Już opowiadam dlaczego. Tym razem nie śpieszyłam się, wrzuciłam bieg, spuściłam ręczny, powoli spuszczałam sprzęgło i dodawałam gazu. Zrobiłam łuk do przodu i do tyłu. Zaczęło się pięknie. Ruszanie ze wzniesienia miałam w małym palcu i wykonałam je bez problemu. Nadszedł więc czas, żeby wyruszyć na miasto. Przejechałam może 30 metrów. Przed pasami zatrzymał się samochód, a ja tuż za nim. On ruszył, więc i ja powoli zaczęłam się toczyć. Wtedy wydarzyła się rzecz, przez którą piszę tego posta. W bok samochód, który prowadziłam, uderzył inny samochód. Mężczyzna cofając z parkingu nie upewnił się, czy ma wolną drogę i uderzył moją piękną eleczkę! Oczywiście, jak to ja popłakałam się, myśląc że to moja wina. Egzaminator wysiadł i zaczął rozmawiać z kierowcą – mężczyzna chciał się porozumieć i zapłacić za szkodę, jednak egzaminator nie zgodził się, bo samochód należy do starostwa, więc musiało dojść do interwencji policji, dlatego też po nią zadzwonił. Wiecie co jest najlepsze – oznajmiono nam, że patrol pojawi się za ok 2-3 godziny, a my mamy zostać na miejscu. Dodam, że posterunek znajdował się jakieś pół kilometra od nas. Nie no fajnie, stójmy 3 godziny na środku skrzyżowania. Ostatecznie egzaminator zgodził się na porozumienie i wróciliśmy do ośrodka. Policja pojawiła się jednak po pół godziny, bo prawdą jest, że wypadek z udziałem elki nie jest takim zwykłym. Spisali pana, egzaminatora i mnie. Po pół godziny okazało się, że mężczyzna, który we mnie wjechał nie miał prawa jazdy. Gdy otrząsnęłam się po tym wszystkim, zaczęłam mu bardzo żałować – jakby wjechał w zwykłego kierowcę, nie miałby problemu, a tak to miał sprawę w sądzie.
Po spisaniu, rozwiązaniu sprawy i sprawdzeniu stanu technicznego samochodu, wróciłam na drogę. Egzaminator non stop powtarzał mi, że mam się nie stresować, jednak każdy na moim miejscu miałby traumę. Muszę przyznać, że miałam ochotę to zakończyć, bo nie byłam w stanie się ruszyć, ale pomyślałam o słowach przyjaciela, który zdał prawko tego samego dnia, tylko wcześniej. Powiedział, że we mnie wierzy i dam radę. A poza tym nie chciałam wydawać pieniędzy na kolejny egzamin.
I dobrze, że wzięłam się w garść, bo dzięki temu zdałam egzamin za drugim razem!

Teraz nie jeżdżę. Zdarzy mi się pojechać do siostry, lub zawieźć mamę do pracy, ale po tym wszystkim boję się jeździć sama.
Najważniejsze jest to, że nikomu się nic nie stało, a ja mam przynajmniej ciekawe wspomnienia i mogę straszyć znajomych. Mam tylko nadzieję, że nikt przeze mnie nie zrezygnuje z robienia prawa jazdy. Starałam się opowiedzieć Wam najciekawsze fragmenty i ujęłam je w delikatny sposób. A teraz możecie się śmiać z mojego pecha. Pamiętajcie o spuszczeniu hamulca ręcznego! :D

Buziaki!



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz